Gazeta Olsztyńska

24.11.2006

Sam sobie lalkarzem

Rzeźbi, szyje teatralne kurtyny, spawa pręty do scenografii, tworzy muzykę i scenariusze przedstawień. Do tego jest klaunem i iluzjonistą, aktorem i reżyserem. Tomáš Plaszky, znany słowacki lalkarz, przedstawił 17 listopada w Olsztyńskim Teatrze Lalek swój autorski spektakl - "Sen klauna" - pisze Izabela Wysoka w Gazecie Olsztyńskiej.

«Spotykam się z artystą dzień przed jego występem w Olsztynie. Właśnie przyjechał z Koszyc. Nie potrzebuje jednak czasu na odpoczynek. Rozkłada swoje pakunki na scenie teatru. I już po chwili wyczarowuje z nich własnoręcznie zrobione marionetki, ustawia bajkową scenografię.

W przerwach przygotowań rozmawiamy... po polsku. I o dziwo, bariery językowe nie istnieją. Twórca posługuje się całkiem nieźle "łamaną" polszczyzną, a językowe niedociągnięcia nadrabia gestami, uśmiechem i... słownikiem słowacko-polskim.

 

- Już jako mały chłopiec z zapartym tchem obserwowałem pod sceną występy teatrów lalek - zwierza się długowłosy sześćdziesięciolatek. - Zafascynowały mnie. Poczułem, że chciałbym tworzyć podobne. Podpatrywałem mistrzów i próbowałem ich naśladować. Wszystkiego od początku uczyłem się sam.

Rodzice nie popierali pasji syna. Ojciec nie pozwalał mu dawać przedstawień w domu. Twierdził, że to wygłupy. Kazał twardo stąpać po ziemi. Chciał, by został inżynierem. Tomáš spełnił jego marzenia. Skończył studia metalurgiczne. Jednak lalkarska pasja nie pozwalała o sobie zapomnieć. Po studiach podjął więc pracę w teatrze lalek w Koszycach. Został tam piętnaście lat. - Między mną a dyrektorem teatru często dochodziło do spięć - przyznaje. - Nie mogliśmy dojść do porozumienia. W końcu zrezygnowałem z pracy.

 

Człowiek-orkiestra

To było dziewiętnaście lat temu. Wtedy postanowił stworzyć swój prywatny, objazdowy, jednoosobowy teatr lalek, który nazwał "Teatrem w walizce".

- Od tamtej pory jestem własnym dyrektorem i przyznam, że bardzo to sobie chwalę - śmieje się serdecznie. - On wszystko robi sam - wtrąca żona artysty. - Ja mu tylko pomagam - dodaje skromnie. Przyjechała z mężem do Olsztyna. Lis-linoskoczek, pies, który gra na skrzypcach - kobieta wyciąga z worków kolejne marionetki. Od kilku lat podróżują razem. Kiedyś było inaczej. - Żona zostawała w domu z dziećmi - tłumaczy lalkarz. - Czasem narzekała. Na szczęście to wyrozumiała kobieta. Tylko dzięki niej mogę pracować tyle lat.

Dziś ich dzieci są już dorosłe. Syn ma kapelę rockową. Córka zajmuje się wychowaniem własnych szkrabów. Chociaż ojciec pamięta jak jeszcze nie tak dawno wstawała w nocy i przychodziła do mojej pracowni - opowiada ze wzruszeniem. - Musiałem opowiedzieć jej bajkę. Dopiero wtedy wracała do łóżka.

 

Przez "Teatr w walizce", lalkarz większość czasu spędza "na walizkach".

- Występowałem już m.in. w Bośni i Hercegowinie, Bułgarii, Chorwacji, Jugosławii, Włoszech, Rumunii, Rosji, Tunisie i wielokrotnie w Austrii, Czechach, Danii, Francji, w Meksyku, Niemczech, w Szwecji, na Węgrzech, no i oczywiście w Polsce - wylicza. - W każdym kraju jest coś niepowtarzalnego - zaznacza. - Gdy gdzieś jestem, lubię poznawać kulturę tego kraju, smakować jedzenie, przebywać z ludźmi.

A jak odbiera Polskę? - Nasze kraje są podobne - uważa. - Obydwa przeszły głębokie przemiany. Kiedyś ludzie myśleli, że wszystko im się należy. Teraz jest inaczej. Teraz ciężko pracują na to, by cokolwiek mieć. Poziom życia się polepszył, ale coraz więcej czasu spędza się w pracy.

A co artyście sprawia największą frajdę?

- Najbardziej cieszy mnie, kiedy dzieci oglądają moje przedstawienia z zainteresowaniem. O tak! - pokazuje, otwierając szeroko buzię i oczy.

-Tak naprawdę lalkarstwo to ciężka sztuka - dodaje. - Szczególnie wtedy, kiedy trzeba nosić nie takie znowu lekkie walizki - mówi, puszczając oko. - Dlatego lubię, kiedy czasem noszą je za mnie inni»

"Sam sobie lalkarzem"
Izabela Wysocka
Gazeta Olsztyńska nr 274/24.11.06
28-11-2006

 

 

zatvor okno - close the window